Ten, komu orkiestra symfoniczna kojarzy się jeszcze ze szkolną nudą, gdy czasem na siłę był zaciągany przez nauczycielkę bądź rodziców na przydługie, nudne koncerty, z których nie wyniósł nic nad ból pleców i bolącą szczękę od ziewania, musi zacząć przychodzić na koncerty organizowane przez Płocką Orkiestrę Symfoniczną. Oczywiście… o ile się zmieści!
Na piątkowym koncercie, 19 listopada, pn. “Czerwone Gitary Symfonicznie” Płockiej Orkiestry Symfonicznej im. Witolda Lutosławskiego, sala pękała w szwach, a ludzie przychodzili dalej, naprędce rozkładając “zapasowe” krzesła. Były nawet kłótnie, kto był pierwszy i gdzie powinien siedzieć. Atmosfera napięcia i oczekiwania udzieliła się wszystkim, ale gdy przygasły światła, zapadła uroczysta cisza.
Na scenę wkroczyli członkowie Płockiej Orkiestry Symfonicznej, za nimi dyrygent, Andrzej Szczypiorski (od 2004 roku dyrektor artystyczny Orkiestry Symfoników Gdańskich). Ukłonili się publiczności z szerokim uśmiechem.
Publiczność czekała.
Ni stąd, ni zowąd pojawia się zespół, przebiegając przed publicznością. Czy ja słyszę okrzyki i piski? Czy ludzie wstają z miejsc? Niemożliwe! Tak, to się dzieje… ale to za chwilkę.
Najstarsza załoga “Czerwonych Gitar” stanęła z dużo młodszymi członkami zespołu na scenie. Stara wiara i świeża krew. Dorobek kilkudziesięciu lat, połączony z talentem kolejnego pokolenia artystów.
Jurek Skrzypczak (perkusista i wokalista, współzałożyciel zespołu), grał i śpiewał z werwą nastolatka. W przerwach, krótko i dowcipnie opowiadał historie kolejnych piosenek.
Juras Kosela (gitarzysta i samouk, którego dziełem jest niezapomniana “Matura” i “Historia pewnej znajomości”) w ciemnych okularach wcale nie wydawał się wyniosły, choć mógłby, zważywszy na ilość jego dokonań muzycznych. Gdy przystąpił z całą skromnością do wykonania “Białego krzyża” – odbiła się w nim cała wrażliwość artysty, wciąż wspaniały głos i piękno.
I na tym polega kunszt zespołu, chyba największy, że w jednej sekundzie widownię doprowadza do łez, przypominając im młodzieńcze zrywy, upadki i wzloty piosenkami: “Nikt na świecie nie wie” czy “Kwiaty we włosach”, by za chwilę porwać słowami: “Ładne oczy masz, komu je dasz”.
Jednakże zespół nie poprzestał na odegraniu starych kawałków, choć wiadomo, wszyscy je kochamy. Zaprezentował nam dorobek nowy, skomponowany często przez młodych członków zespołu, na przykład hit list przebojów “Senny szept” Arkadiusza Wiśniewskiego (gitarzysty basowego i wokalisty).
Mieczysław Wądołowski i Dariusz Olszewski również podbili serce publiczności swoim kunsztem, dorównującym ich starszym druhom.
Cóż można powiedzieć więcej? Występ legendarnego zespołu w aranżacji symfonicznej to był strzał w dziesiątkę. Członkowie zespołu zaryzykowali i wygrali. Marzenie Jerzego Skrzypczyka z pomocą dyrygenta, Andrzeja Szczypiorskiego spełniło się. My mogliśmy tylko patrzeć i podziwiać… A nie, miałam dokończyć…
My mogliśmy stać, tańczyć, klaskać, płakać, śmiać się, a nawet machać szalikami i marynarkami – i są na to dowody! To było coś, co zostanie w pamięci wszystkich słuchaczy obecnych tego wieczoru w sali koncertowej szkoły muzycznej.
Joanna Winiarska / PetroNews.pl
fot. Maciej Kuświk