Skąd są muzycy, którzy grają w Płockiej Orkiestrze Symfonicznej, ile zarabiają, co zmieniłaby własna sala koncertowa? O tych i innych sprawach rozmawialiśmy z Adamem Mieczykowskim, dyrektorem POS.
Płocka Orkiestra Symfoniczna ma już 40 lat! Zaczynała, nie mając nic
Emocjonalni, pełni pasji - tacy są muzycy płockiej orkiestry
Rozmowa z Adamem Mieczykowskim, perkusistą, dyrektorem POS
Ewelina Stefańska: Od 1994 r. gra pan w POS, a od 2004 r. jest pan jej dyrektorem. Jak zmieniła się orkiestra przez te lata?
Adam Mieczykowski: Moment, kiedy zostałem dyrektorem, szczęśliwie zbiegł się z oddaniem do użytku nowej sali koncertowej w płockiej szkole muzycznej. To była dla nas kolosalna zmiana. Do tamtej pory orkiestra tułała się przez wiele lat, próby robiliśmy w salach gimnastycznych chyba we wszystkich płockich szkołach. Dobrze nas tam znali. Kiedy dostaliśmy możliwość korzystania z sali PSM, w pewnym sensie znaleźliśmy swoje miejsce.
Rozumiem, że zaczął się nowy etap w życiu orkiestry...
– To była dla nas duża szansa. Mogliśmy zmienić swój profil na bardziej stały, repertuarowy. POS stopniowo podnosiła poprzeczkę, zaczęła zapraszać solistów i muzyków nie tylko krajowej, ale i światowej klasy. Stałe miejsce docenili także melomani, którzy liczniej zaczęli przychodzić na koncerty. Zapotrzebowanie na orkiestrę wówczas wzrosło. Udało nam się zbudować publiczność.
Niektóre koncerty są oblegane, 500-osobowa sala bywa zapełniona do ostatniego miejsca.
– Mamy ok. 200 stałych słuchaczy, którzy wykupują karnety! Niestety, po pewnym czasie okazało się, że możliwości sali PSM nie są wystarczające dla profesjonalnej orkiestry. Trudno jest tam realizować wszystko to, co byśmy chcieli. Nie ma tam odpowiednich warunków: brakuje miejsca na scenie, orkiestra wymaga innego nagłośnienia, brakuje też miejsca dla publiczności. Z jednej strony cieszymy się, że możemy korzystać z tej sali. Ale niektórzy mówią, że gdybyśmy się tam nie wprowadzili, może dziś mielibyśmy własne miejsce...
Przez 40. lat swojej pracy orkiestra pokazała, że na takie miejsce zasłużyła. Co wyróżnia ją na tle innych?
– Zawsze panowała u nas dobra atmosfera. Tę orkiestrę od początku w dużej mierze tworzyły osoby, które uczyły w płockiej szkole muzycznej. W jej skład wchodzą też absolwenci tej szkoły, którzy po studiach wrócili do Płocka. Dlatego w zespole uczniowie grają razem ze swoimi dawnymi nauczycielami. To buduje atmosferę. Płocką orkiestrę zasila też duża grupa muzyków z innych miast, którzy wprowadzają do zespołu pewną świeżość. Nie zamykamy się w sobie, jesteśmy elastyczni, potrafimy dostosować się do repertuaru. Niektóre orkiestry przyzwyczajone są do ciężkiego, klasycznego repertuaru i trudno jest im przestawić się na coś odmiennego. Nasza orkiestra potrafi odnaleźć się w różnych gatunkach.
Ilu muzyków jest z Płocka, a jak wielu dojeżdża z innych miast?
Na 50 muzyków POS ok. 60 proc. to mieszkańcy Płocka i najbliższych okolic – z Sierpca, Gostynina. Pozostali dojeżdżają najczęściej z Warszawy i z Łodzi. W składzie jest też czworo muzyków, którzy dojeżdżają do nas z Włocławka i to już od ok. 30 lat!
Jaka jest więc średnia wieku w orkiestrze?
Określiłbym ją akurat na 40 lat. Najmłodszy muzyk ma ok. 25 lat, a najstarszy jest po sześćdziesiątce.
Jak wam się udaje – skoro w orkiestrze jest tylu przyjezdnych – prowadzić próby i zgrać terminy? Jak często ćwiczycie przed koncertem?
– Nie ma z tym większych problemów. Plan ustalany jest z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Przed koncertem orkiestra ma przeważnie pięć czterogodzinnych prób. Ale są to bardzo intensywne próby. Musimy skoncentrować się wyłącznie na graniu i nie możemy rozpraszać się innymi rzeczami. Orkiestra jest jak wojsko.
Muzycy są zatrudnieni na etatach?
– Około 40 osób ma etaty. W przypadku pozostałych jest to stała współpraca.
Ile zarabia muzyk POS?
– Otrzymuje wynagrodzenie zasadnicze, które można porównać z pensją nauczyciela w szkole. Do tego dostaje wynagrodzenie za każdy koncert, a jego wysokość zależy od liczby występów i finansów organizatora.
Orkiestra ma swój związek zawodowy?
– Tak, jak każda instytucja.
W jakich przypadkach związek najczęściej interweniuje?
– Dużym problemem dla muzyków są umowy zlecenia. Niestety, etaty uzależnione są od dotacji, jakie otrzymujemy. A zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego członek orkiestry nie może podpisać umowy o dzieło, bo według sądu: nie tworzy. Nie zgadzam się z tą interpretacją.
POS ma swoich stałych dyrygentów?
– Współpracujemy z kilkoma. Niektórzy pojawiają się w Płocku częściej, inni rzadziej. Wszystko zależy od repertuaru, bo dyrygenci mają swoje upodobania. A repertuar płockiej orkiestry jest różnorodny: zarówno symfoniczny, jak i lżejszy, pojawia się jazz, ale i opera.
Jaki koncert uważa pan za najważniejszy? Z jakim wykonawcą?
– Występowało z nami wielu sławnych solistów i muzyków, m.in. pianista Charles Richard-Hamelin. Ciężko wymienić najważniejszy koncert.
Muzycy denerwują się przed koncertami z artystami wielkiego formatu, których zapraszacie?
– Zawsze. Bardzo przeżywają takie występy. Tym bardziej że o niektórych sławach krążą różne legendy. A muzycy, jak to artyści, są niezwykle emocjonalni. Ale z drugiej strony ten stres mobilizuje do jeszcze lepszej pracy.
Każdemu chyba zdarzają się i wpadki. POS miała wstydliwe momenty?
– Były utwory, które nam się po prostu „rozjechały”. Zdarzyło się, że jeden z dyrygentów musiał „zdjąć” całą orkiestrę i zacząć utwór od początku. Ale takie sytuacje są bardzo rzadkie. Czasem zdarzy się, że ktoś za szybko wejdzie ze swoją partią, czasem muzyk, czasem solista – ale trzeba grać dalej. Publiczność chyba nie zauważyła takich sytuacji. My musimy stale słuchać siebie wzajemnie. Nie tylko osób siedzących najbliżej, ale także tych, które grają gdzieś w drugim końcu sceny.
Marzy się panu koncert płockiej orkiestry z jakimś konkretnym wykonawcą?
– Takich wykonawców również jest wielu, np. pianista Rafał Blechacz. Flirtujemy z różnymi gatunkami muzyki, niektóre kombinacje były bardzo udane, inne mniej. Świetnie wyszedł koncert symfoniczny z De Mono, a to dzięki wspaniałym aranżacjom. Podobnie koncert z Jonem Lordem z Deep Purple, a także z zespołem Perfect. Gdybym sam miał wybrać artystów, których ja lubię, byłaby to awangardowa muzyka z dużą ilością perkusji. Ale kto by tego słuchał?! Trzeba myśleć też o publiczności. Wydaje mi się, że duże wrażenie zrobiłby występ z Andreą Bocellim.
Jaką część orkiestry stanowią instrumenty smyczkowe?
– Ta sekcja liczy 28 osób. Pozostałe to instrumenty dęte i perkusyjne.
Który instrument był najdroższy?
– Zakup wszelkiego rodzaju instrumentów zaczęliśmy w 2005 r. od fortepianu. Orkiestra nie miała własnego. Udało nam się kupić Steinwaya, ale za ogromne wówczas pieniądze: ponad 300 tys. zł. Pamiętam, że pojechałem do Hamburga, gdzie produkowane są te fortepiany. Instrument pomagał mi wybierać pianista Kevin Kenner. Pozostałe instrumenty również tanie nie są. Orkiestra ma dwóch fagocistów, ale tylko jeden fagot. Przydałby się drugi, ale profesjonalny kosztuje nawet 100 tys. zł.
Macie dużą publiczność, a czy wśród niej są młodzi ludzie? Jest ich więcej niż w poprzednich latach?
– To zależy od programu. Dzisiaj dostęp do rozrywki jest łatwy i powszechny. Trzon naszej publiczności stanowią osoby w zaawansowanym wieku, ale młodzież również docenia orkiestrę i widzimy ją na koncertach. Pojawiają się choćby uczniowie szkoły muzycznej, co też jest budujące. Świetnie wypadają za to nasze zajęcia muzyczne dla najmłodszej publiczności.
Chodzi o „Wędrówki po pięciolinii”?
– Tak, to koncerty dla dzieci w wieku 0-3 lat. Mamy na nie mnóstwo chętnych. Świadomość wśród rodziców rośnie, zdają sobie sprawę z tego, że muzyka to nie tylko rozrywka. Muzyka buduje emocje, wartości. To nasza kultura będzie decydowała o przyszłości kraju, bo tym się wyróżniamy. Kultura to nie fanaberia, tylko potrzeba, która kształtuje nasze życie. Gdyby nie ludzie, którzy powołali orkiestrę 40 lat temu, gdyby nie ich pasja, nie byłoby nas dzisiaj.
Co zmieniłaby własna sala koncertowa, filharmonia, o której od lat się mówiło?
– Zmieniłaby się jakość programów, moglibyśmy poszerzyć nasz repertuar. Poza tym muzycy mieliby lepszy komfort pracy, a publiczność mogłaby lepiej odbierać koncerty. Dziś bywa, że bardzo się napracujemy, a ludzie nie otrzymują, nie słyszą tego, co chcielibyśmy im zaprezentować. W obecnej sali nie ma do tego warunków, bo jest przystosowana na potrzeby szkolne, a nie dla profesjonalnego artysty. W Płocku dzięki dotacjom unijnym powstało wiele nowych obiektów. Mniejsze miejscowości mają swoje filharmonie, np. Kalisz. Dlaczego nie Płock?
Ewelina Stefańska / Gazeta Wyborcza Płock